wtorek, 27 września 2016

Krucjata - P.Gregory - recenzja

Jestem fanką średniowiecznych klimatów. Zabobonność ludzi z tamtej epoki, odgłos uderzających o siebie mieczy czy zapach palących się stosów nie są więc mi obce. Bardzo się ucieszyłam, gdy w moje ręce trafiła Krucjata – drugi tom Zakonu Ciemności, autorstwa Philippy Gregory, czyli książka będąca kwintesencją średniowiecza. Co więcej, słyszałam dużo dobrego tej autorce i jej darze do kreowania fikcji historycznej z domieszką fantastyki, dlatego z chęcią zabrałam się za lekturę. Wreszcie przyszedł czas na wielki sprawdzian – czy jej twórczość jest aby tak dobra, jak się mówi? Jak Gregory wypadła w tym teście?

Krucjata to kontynuacja przygód młodego inkwizytora Luki Vero, jego sługi Freize'a, brata Piotra oraz dziewcząt – Izoldy i Iszrak. Piątka przyjaciół spotyka na swojej drodze osobliwą krucjatę. W jej skład wchodzą dzieci, a ich przywódcą jest niewiele od nich starszy, wyjątkowo charyzmatyczny i pełen cnót chłopak. Czy to i inne wydarzenia mają jakiś związek z nadchodzącym końcem świata, będą musieli ustalić bohaterowie powieści.

Krucjata to pierwsza książka Philippy Gregory, po którą sięgnęłam. Choć nie czytałam Odmieńca, czyli pierwszego tomu cyklu, bez problemu odnalazłam się w stworzonym przez nią świecie. Autorka nie raz wspomina wydarzenia z poprzedniej części, co bardzo ułatwiło mi zrozumienie całości, choć myślę, że i bez tego dałabym radę, ponieważ to naprawdę prosta książka. Bohaterów jest tutaj niewielu, są to w zasadzie Luca, jego towarzysze i zaledwie kilka niezbyt znaczących postaci drugoplanowych. Nie ma też, nad czym bardzo ubolewam, żadnych przemyśleń bohaterów. Sprawia to, że są dość płascy, nie mają żadnych cech szczególnych. Fabuła niestety również kuleje. Brak tu wątków pobocznych, całość kręci się jedynie wokół tytułowej krucjaty i niekiedy szukania znaków zbliżającego się końca świata. Nie ma tu też żadnych zwrotów akcji, dlatego książka jest bardzo przewidywalna i nijaka. A co najgorsze, nie widzę żadnej celowości przedstawionych wydarzeń. Zależność przyczynowo-skutkowa jest wielką nieobecną – coś się dzieje, ale jakby się nie wydarzyło, to właściwie nic by się nie stało. Myślę, że gdyby ktoś przypadkowo przeczytał tę serię z pominięciem drugiego tomu, niewiele by stracił.

Luca Vero, młodziutki inkwizytor z wielką misją – odnalezieniem wszelkich znaków świadczących o zbliżającym się końcu świata. Brzmi intrygująco? Jak się okazuje, jedynie brzmi. W rzeczywistości Luca jest raczej słabym, nadwrażliwym młodzieńcem, któremu daleko do dojrzałości. Bohater miota się w każdej możliwej kwestii, począwszy od tego czy przyjąć święcenia, żyć w celibacie i poświęcić swoje życie w pełni Bogu, a skończywszy na tym, która z dziewczyn bardziej mu się podoba. Autorka miała naprawdę ogromne pole do popisu, jeżeli chodzi o niego. Tak młody inkwizytor to niezbyt często spotykana w literaturze postać, a więc Gregory naprawdę mogła poszaleć. Niestety, wykreowała jednego z wielu bohaterów typowych dla książek młodzieżowych. Luce daleko do prawdziwego, bezwzględnego, silnego fizycznie i psychicznie inkwizytora, jednak go nie skreślam. To dopiero drugi tom jego przygód, mam nadzieję, że w końcu dojrzeje i stanie się zdecydowanie ciekawszą postacią niż jest obecnie.

Gregory ma na swoim koncie około dwudziestu książek utrzymanych w podobnym klimacie. Stwierdzam ze smutkiem, że chyba powoli zaczyna się wypalać. Tła historycznego, z którego rzekomo słynie, w Krucjacie w zasadzie brak. Co prawda autorka przywołuje pewne wydarzenia faktycznie mające miejsce (takie jak choćby tytułowa krucjata dziecięca), ale według mnie to zdecydowanie za mało, by móc nazwać tę książkę fikcją historyczną. Klimat średniowiecza również mogę dopisać do listy wielkich nieobecnych. W powieści dominują dialogi, opisów jest niezbyt wiele, więc nic dziwnego, że nie czuć tu prawdziwego, mrocznego średniowiecza.

Żeby nie było tak ponuro, muszę przyznać, że mimo tych minusów książka Gregory ma jakieś zalety. Należy do nich przede wszystkim bardzo estetyczne i porządne wydanie. Krucjata jest dość „elastyczna”, więc myślę, że trzeba by się mocno wysilić, by złamać jej grzbiet. Ma także przyjemną dla oka, sporą czcionkę i całkiem duże odstępy między znakami, co bardzo ułatwia czytanie. Wszystko to, a także wartka akcja i znaczna przewaga dialogów nad opisami powoduje, że Krucjatę pochłania się strona za stroną, choć nie jest wybitnie wciągającą książką.

Mimo sporych zastrzeżeń, powieść Gregory wcale nie jest taka zła. Jej wadą a zarazem zaletą jest prostota. Bardziej wymagający czytelnicy tacy jak ja, mogą twierdzić, że „Krucjata” jest zbyt oczywista. Wiem jednak, że mało skomplikowania fabuła i niewielka ilość bohaterów są ważne dla młodych osób, które mogłyby się pogubić w bardziej złożonej powieści. Im więc jak najbardziej mogę polecić Krucjatę, całej reszcie również, ale jedynie pod warunkiem, że szukają jakiejś bardzo lekkiej książki na wieczór czy dwa.

Moja ocena:5/10


Recenzja powstała we współpracy z portalem efantastyka.pl 


Za egzemplarz recenzencki jeszcze raz dziękuję wydawnictwu Egmont 





Tytuł:Krucjata
Autor:Philippa Gregory
Wydawnictwo:Egmont
Data wydania:05.02.2014


Ech... kolejna książka w zasadzie bez fabuły. Na szczęście kolejny tom jest lepszy, ale o tym później :)

niedziela, 25 września 2016

Jak Cię zabić, kochanie? - A.Rogoziński - recenzja

Jak Cię zabić, kochanie? to wydana niedawno trzecia powieść Alka Rogozińskiego. Dotychczas nie miałam okazji spotkać się z twórczością tego autora, ale słyszałam sporo dobrego o wspomianym już tytule, więc nie mogłam się oprzeć i po niego nie sięgnąć. Opis zapowiadał dość mroczną powieść, w której z ofiary bardzo łatwo można stać się mordercą i na odwrót. Ale czy naprawdę taka jest ta książka?

Mea culpa. Nie doczytałam, że to komedia kryminalna. Ale... najlepiej sami zerknijcie na streszczenie fabuły tej książki i pomyślcie czego byście się po niej spodziewali: "Trzydziestoletnia Kasia ma szansę odziedziczyć ogromny spadek. Jest tylko jeden warunek - musi wysłać na tamten świat niekochanego przez siebie męża. Jak się jednak okaże, nie dość, że jest to piekielnie trudne zadanie, to i ona sama szybko zamieni się z myśliwego w ściganą zwierzynę. Rozpoczyna się komedia omyłek, w której każdy może przez przypadek stać się i ofiarą, i mordercą...". Mi wszystko podpowiadało, że będzie to mocna i poważna książka. Zabicie obcego człowieka to jedno, a pozbawienie życia małżonka lub małżonki, to już przecież sprawa innego kalibru. Sądziłam, że ta ksiażka będzie raczej z tych ciężkich. Może niekoniecznie chodziło mi tutaj o łatwość czytania, ale bardziej o trudną tematykę. W praniu wyszło coś zupełnie innego. Powieść Rogozińskiego okazała sie jednak być taką książkową wersją filmu Pan i Pani Smith, czyli niby bohaterowie się nie lubią, ale jednak ich do siebie ciągnie, niby jest poważnie - te wybuchy, te postrzały i tak dalej, ale wciąż pozytywny nastrój dominuje.

Jak Cię zabić, kochanie? to nie tylko moje pierwsze spotkanie z twórczością Rogozińskiego, ale i z komedią kryminalną. Cała ta powieść jest napisana z przymrużeniem oka, bohaterowie i wydarzenia bywają nieco przerysowani, wręcz groteskowi, ale o to chodziło. Autor sypie jak z rękawa żartami, ciekawymi porównaniami i licznymi odwołaniami do gwiazd show biznesu, na przykład Ewy Chodakowskiej czy Magdy Gessler. Książka jest napisana przyjemnym w odbiorze, prostym językiem, strona dosłownie ucieka za stroną. Miłośnicy kryminałów, którzy chcieli by na moment odpocząć od tego gatunku powinni być nią zachwyceni.

Część kryminalną ciężko mi ocenić, bo ta książka to według mnie w 85% komedia i w zaledwie 15% (jeśli nie mniej) powieść akcji. Ta druga jest według mnie zaledwie bazą do tego całego komizmu. Od razu uprzedzam, że nie ma co liczyć na to, że w Jak Cię zabić, kochanie? znajdzie się krwawe opisy miejsc zbrodni czy samych zabójstw. No... po prostu nie.


Dzisiaj będzie trochę filmowo. Wiecie kogo przypomina mi gangster, któremu mąż Kasi wisi pieniądze? Janusza Tracza, poważnie. Nawet pomocnika ma tak samo nieudolnego. Sam też niby jest wpływowy i niebezpieczny, ale niekiedy budzi sympatię no i po prostu nie da się traktować go poważnie, tak samo jak w zasadzie całej reszty bohaterów i wydarzeń w tej książce. Co do pozostałych postaci, chciałabym wyróżnić dwójkę sióstr zakonnych, które również wplątają się w walkę o spadek. Siostrzyczki zrzuciły habity i pokazały swoją prawdziwą, ostrą naturę. To zdecydowanie najbardziej konkretne i barwne bohaterki w powieści Rogozińskiego.


Sama fabuła nie powala. Jest dość przewidywalna i "zbyt idealna". Chodzi mi o to, że nie ma tu żadnych zgrzytów, jedno wydarzenie pasuje do kolejnego, potem następuje super (nie)zaskakujący zwrot akcji no i wreszcie wręcz bajkowe zakończenie. To wszystko jest jak dla mnie zbyt wymuskane i nieco przesłodzone.


Powieść Aleka Rogozińskiego jest przede wszystkim lekka - ale co warto zaznaczyć - lekka i nie ogłupiająca. Choć pełna humoru, nie ma tam żadnych niesmacznych, tanich dowcipów. Raz jeszcze przypominam, że to komedia, nie kryminał, więc wszyscy fani ostrzejszych klimatównie powinni się spodziewać tutaj nie wiadomo jakiej intrygi i krwi lejącej się wiadrami. To książka idealna do odprężenia i z takim nastawieniem trzeba do niej podchodzić. 


Moja ocena:6,5/10




Tytuł:Jak Cię zabić, kochanie?
Autor:Alek Rogoziński
Wydawnitwo:Filia
Data wydania:02.06.2016


Mnie powieść Rogozińskiego nie zachwyciła. A Wy, czytaliście? Chcecie przeczytać?

PS:Wiem, że ostatnie mnie tu mało, ale ma teraz na głowie szkołę, pracę, jazdy i trochę nie daję rady czasowo :(

niedziela, 18 września 2016

Dożywocie - M.Kisiel - recenzja

Książki Marty Kisiel wielokrotnie przykuwały moją uwagę czy to w księgarni, czy w internecie. Jednak gdy przychodziło do zapoznania się z opisami z tyłu powieści, nie było już tak kolorowo. Było w nich coś takiego, co mnie odstraszało - anioł, papuga, widmo poety, gotyckie wille... po prostu za dużo tego wszystkiego. Gdy na zakończenie roku szkolnego otrzymałam Nomen omen tej autorki początkowo nie byłam przesadnie zachwycona, ale po jej lekturze, diametralnie zmieniłam zdanie, bo powieść okazała się naprawdę świetna .Dlatego też sięgnęłam po drugą książkę Marty Kisiel - Dożywocie. To było najgorsze co mogłam zrobić.

Na początek mały zarys fabuły. A dlaczego mały, dowiecie się za moment. Pisarz, Konrad Romańczuk otrzymuje w spadku dom wraz z lokatorami. Na miejscu okazuje się, że są nimi: "prawdziwy anioł, metr pięćdziesiąt wzrostu, w mięciutkich różowych bamboszkach", widmo romantycznego poety, utopce, kotka i kochająca gotowanie ośmiornica... 

No i tyle ze streszczenia fabuły. Co dzieje się potem? Główny bohater będzie musiał poradzić sobie z tą bandą, co wcale nie będzie takie łatwe, będzie też musiał stawić czoła swojej agentce, piszącej do niego non stop: "pisz, pisz, pisz, pisz, pisz!!!". Wierzcie na słowo, że nic więcej w tej powieści się nie dzieje. Niby to książka fantastyczna, ale poza osobliwymi bohaterami nic więcej z fantastyki w niej nie ma. Potem jest to już zwykła obyczajówka, ale raczej z tych najgorszego sortu. A to Licho (anioł) coś przeskrobie, a to poeta Szczęsny wpada na pomysł, aby zająć się poezją wędrowną lub zmienić swój wizerunek na zdecydowanie bardziej mroczny (choć raczej jakby powiedział "mhoczny") i... takie tam. Nic konkretnego, nuda, nuda, nuda. Ta książka to splot takich nic nie znaczących wydarzeń z życia domowników Lichotki (bo tak nazywa się gotycka willa, w której mieszkają). Przez cały czas liczyłam, że te mini-wątki jakoś się połączą, że powstanie z nich coś konkretnego, ale nic z tego. Dożywocie to książka bez fabuły, to książka o niczym i... do niczego.

Muszę jednak docenić bohaterów, których stworzyła Kisiel. Są nie tylko postaciami "wysokiej jakości", ale też wykreowanymi z konkretnym, świetnym pomysłem. Aniołów w literaturze jest całe mnóstwo, ale taki jak Licho jest tylko jeden. Moje serce skradł jednak mówiący wierszem Szczęsny. Podobało mi się to jego romantyczne roztrzepanie, filozofowanie i... troszeczkę głupota. Dodam jednak, że każdy bohater tej powieści czymś się wyróżnia i każdy jest wart poznania.

W Nomen omen, czyli pierwszej powieści tej autorki, którą przeczytałam, bardzo spodobał mi się język. Marta Kisiel jest polonistką i po jej książce wcale tego nie widać, ale równocześnie wręcz bije to po oczach. Dożywocie jest powieścią napisaną bardzo poprawnym językiem (wiem, że jest coś takiego jak korekta, ale chyba sami widzicie, że niektóre książki po korekcie wyglądają jak przed nią), nie ma tam żadnych literówek czy innych błędów. Zdania są zróżnicowane, ciekawie skonstruowane, pełne błyskotliwych porównań czy metafor. Warsztat autorka ma naprawdę dobry. Co zaś najważniejsze jej książka nie jest przez to "sztywna" czy trudna do zrozumienia. Dożywocie jest bardzo poprawne, ale równocześnie przystępne i przyjemne w odbiorze. Już po Nomen omen widziałam, że Kisiel lubi wzbogacić swoje książki o sporą dawkę humoru.W Dożywociu tego humoru  było akurat nieco mniej, ale myślę, że i tak warto o nim wspomnieć. 

Gdy przeczytałam nieco mniej niż połowę tej książki, czułam się usatysfakcjonowana. Bohaterowie przypadli mi do gustu bardziej niż ci z Nomen omen, a cała reszta była na równie wysokim poziomie co tam. Dopiero później zadałam sobie pytanie: "ale o czym właściwie jest ta książka?". Odpowiedziała mi cisza i cykanie świerszcza. Nie znałam, i do teraz nie znam odpowiedzi na to pytanie. Choć bohaterowie, język i klimat tej powieści jak najbardziej mi odpowiadały, brak fabuły to coś, co dyskwalifikuje ją w moich oczach. Być może sięgnę po kolejny tom. Może autorka nauczy się do tego czasu, że jeśli pisze się powieść, dobrze by było, jakby jej bohaterowie mieli jakiś cel, do którego dążą, coś, przed czym uciekają, coś, co chcą powstrzymać... cokolwiek. 

Moja ocena:5/10





Tytuł:Dożywocie
Autor:Marta Kisiel
Wydawnictwo:Uroboros
Data wydania:30.09.2015

sobota, 17 września 2016

Ene, due, śmierć - M. J. Arlidge - recenzja

O powieści "Ene, due, śmierć" słyszałam już jakiś czas temu. Zaintrygował mnie tytuł i dość nietypowa okładka. Co więcej fabuła zapowiadała się całkiem dobrze, więc nie zastanawiałam się długo i postanowiłam dać w tym miesiącu szansę tej książce.

W Londynie dochodzi do serii dziwnych wydarzeń. Amy i jej chłopak Sam zostają uwięzieni na dnie opuszczonego, głębokiego na 6 metrów basenu do nurkowania, bez dostępu do jedzenia i wody. Niedługo później znajdują pistolet z tylko jednym nabojem oraz telefon z wiadomością mówiącą, że aby się uwolnić, jedno z nich musi zabić drugiego. Przed tym tragicznym wyborem przyjdzie później stanąć również kilku innym parom porwanym przez tajemniczą kobietę. Kim ona jest? Dlaczego wybrała akurat ich?

"Ene, due, śmierć" czytało się bardzo szybko i przyjemnie. Mi dotarcie do ostatniej strony zajęło dwa dni, co jak na mnie jest ponadprzeciętnym wynikiem. Muszę jednak przyznać, że pierwszego dnia nie miałam o niej zbyt pochlebnej opinii. Książka z początku wygląda tak: pierwsze porwanie (nie zdradzę czy bohaterowie wybrali morderstwo czy śmierć głodową), krótkie zapoznanie z policjantką prowadzącą śledztwo - Helen Grace, potem kolejne porwanie, rozpoczęcie śledztwa, a potem znów porwanie, Miałam wrażenie, jakby Grace układała puzzle, ale nie samodzielnie. Jakby ktoś podawał jej w odpowiednim momencie pasujący puzzel. Wszystko szło zbyt łatwo, nie było żadnych przestojów w śledztwie, żadnego głowienia się, kto może być odpowiedzialny za te przedziwne porwania. Potem na szczęście się to zmieniło. Główna bohaterka zaczęła już podejrzewać o co może chodzić, pojawia się także osoba podejrzana. Od tego momentu książka jest naprawdę dobra, ale początek, tak jak pisałam, jest moim zdaniem zbyt cukierkowy i nierealny, nawet jak na książkę.

Główna bohaterka nie trafi do tej magicznej trójki moich ulubionych bohaterek książkowych, o których pisałam ostatnio, bo jest zupełnie inna niż one, ale i tak nie mogę nie wspomnieć o tym, jak dobrze wykreowaną postacią jest. Co bardzo lubię w thrillerach i kryminałach, autor skupił się na osobie prowadzącej dochodzenie nie tylko od strony pracy, lecz również od strony życia prywatnego. Bardzo lubię taki zabieg, bo dzięki niemu czyta się tak naprawdę dwie powieści w jednej - akcji i obyczajową. Helen Grace poza komisariatem jest zagubioną, pełną sprzeczności osobą, dręczoną koszmarami z przeszłości. Powiedzmy, że wątek jej życia prywatnego nie zakończył się tak, jakbym sobie życzyła, ale przez to jestem jeszcze bardziej ciekawa, co autor zgotował swojej postaci w następnym tomie.

"Ene, due, śmierć" to nie powieść akcji z najwyższej półki. Jest dobra, a jak na debuit bardzo dobra, ale czytałam lepsze. Mogę ją z czystym sercem polecić osobom, które szukają książki z wartką akcją, która na wieczór, dwa, góra trzy wciągnie ich do swojego świata. Jeśli ktoś spodziewa się niesamowitych zwrotów akcji i bardzo rozbudowanego śledztwa, raczej nie powinien się za nią brać, są inne, odpowiedniejsze. Ja bardzo miło spędziłam czas z powieścią Arlidge'a i z chęcią sięgnę po kontynuację.

Moja ocena:6,5/10




Tytuł:Ene, due, śmierć
Autor:J. Arlidge
Wydawnictwo:Czwarta strona
Data wydania:04.03.2015



Czytaliście? A może za Wami już kolejny tom, polecacie?

środa, 14 września 2016

TOP 3 bohaterki książkowe

Jestem wybredna co do książek, a z bohaterami, a konkretniej bohaterkami mam jeszcze większy problem. Zwykle mnie irytują, są głupie, przewidywalne i naiwne. Jako sukces uznaję już fakt, gdy uda mi się tolerować którąś z nich. Zdarza mi się też czasem polubić jakąś bohaterkę, ale najczęściej i tak zapominam o niej po skończeniu powieści. 
Spośród dziesiątek postaci, z którymi miałam do czynienia, udało mi się wyłonić trzy panie bardzo bliskie mojemu sercu. Trzy dość do siebie podobne kobiety, które pokochałam.

Na trzecie miejsce na podium zasłużyła Berenice z Mechanicznego, Iana Tregillisa (zainteresowanych odsyłam do recenzji). Długo się zastanawiałam czy umieścić ją w tym zestawieniu, bo dotychczas przeczytałam tylko jedną powieść, w której występowała i nie poznałam jej tak dobrze jak dwóch kolejnych bohaterek, ale stwierdziłam, że musiałała by zdarzyć się tragedia, bym przez kolejne części nagle zmieniła o niej zdanie. Przeciwnie - uważam, że jeszcze bardziej się polubimy. Berenice to bardzo silna kobieta. Nie przebiera w słowach, ale nie sprawia wrażenia prostaczki. Jest pewna siebie, twarda, ale pod tą skorupą kryje się ogromne serce, zdolne pokochać na wieki. 



Drugie miejsce zajmuje nikt inny, jak kochana przez wszystkich Joanna Chyłka! Co prawda jestem #teamzordon, ale Chyłkę też uwielbiam. Nie mogę wyjść z podziwu jak złożoną i dopracowaną postacią jest. Wiemy o niej wszystko - jaką muzykę lubi, jaką kawę pije, jak się ubiera, jaki jest jej stosunek do świata, co wydarzyło się w jej przeszłości, po prostu wszystko. Ale nie to sprawiło, że znalazła się w tym zestawieniu. Uwielbiam jej styl bycia. Joanna Chyłka jest ironiczna, nieco wyniosła, bezkompromisowa. Zawsze dostaje to, czego chce, nie wie co to znaczy porażka.


Zasłużone, pierwsze miejsce przypada mojej ukochanej Pięknej Katarzynie z (również ukochanego) cyklu inkwizytorskiego Jacka Piekary. Kto czytał ten rozumie co mam na myśli. Katarzyna, czyli matka głównego bohatera to zła kobieta. Chłodna, wyniosła, niebezpieczna, wiecznie knująca coś na boku.  Płomień i krzyż tom 2, w którym znów się pojawi, to jak dla mnie najgorętsza premiera 2017 roku (daj Bóg, by do tej premiery doszło!).



Jak widać mam dość określony typ bohaterek, które lubię. Muszą być konkretnymi postaciami, pewnymi siebie i silnymi. Dotychczas poznałam tylko trzy takie Panie (mam nadzieję, że żadnej nie pominęłam). Jeśli znacie podobne do nich bohaterki, koniecznie wspomnijcie o nich w komentarzu! Z ogromną chęcią je poznam :)

Piszcie również jakie są Wasze ulubione literackie bohaterki!

PS:Post o Panach również się niedługo pojawi :)


poniedziałek, 12 września 2016

Hannibal - T.Harris - recenzja

Milczenie owiec (recenzja) Thomasa Harrisa było książką, którą naprawdę miło mi się czytało. Dlatego też nie czekałam długo i zabrałam się za kolejny tom, zatytułowany Hannibal. Był... inny. W pozytywnym sensie czy może negatywnym? Zapraszam na recenzję.

Minęło kilka lat od ucieczki tego słynnego zbrodniarza. W międzyczasie kariera Clarice Starling - już nie studentki akademii FBI, lecz prawdziwej agentki - posypała się. Hannibal Lecter oczywiście nadal jest poszukiwany. Teraz jednak, szuka go nie tylko FBI, ale i Mason Verger - okaleczony przez Lectera milioner. Milioner, pragnący zemsty. Nadchodzi era intensywnych poszukiwań Hannibala i prób jego schwytania. Z jakim rezultatem?

Tak jak wspomniałam na początku, Hannibal jest inny niż Milczenie owiec. W tej drugiej książce wyodrębniłabym dwa wątki - Buffalo Billa oraz Clarice i Lectera (czyt. ich rozmowy). Nie podejmę się wypisania wątków obecnych w Hannibalu. Jestem pewna, że pominęłabym któryś, bo było ich naprawdę sporo. Z reguły to dla mnie  zaleta, lecz nie w tym przypadku. Te wszystkie dodatkowe wątki, ciekawsze lub mniej, zakończyły się według mnie zdecydowanie zbyt szybko i nijako, patrząc na to, jak wiele uwagi (i stron) poświęcił im autor. Nie przypadkowo napisałam "ciekawsze lub mniej". Losy Margot, czyli lesbijki będącej siostrą Vergera śledziłam z zainteresowaniem, podobnie jak motyw hmm... "agresywnych świń". Tego samego nie mogę powiedzieć o "wątku włoskim", dotyczącym policjanta Rinaldo Pazzi'ego. Od początku nie polubiłam się z tą postacią, sama nie wiem dlaczego. W ogóle nie interesowały mnie szczególiki z jego życia, których nie omieszkał zaserwować nam autor. Z ulgą patrzyłam, aż kończę rozdział, którego akcja toczy się we Włoszech i wracam do mieszkania Clarice.

Nie bez powodu poruszyłam też kwestię mnogości zagadnień, jakie znajdzie się w powieści Harrisa. Milczenie owiec spodobało mi się głównie przez Lectera, który okazał się bardzo złożoną, pełną sprzeczności, fascynującą postacią. Ilość tak wielu wątków i obecność nowych postaci sprawiła, że tytułowego (!) Hannibala w Hannibalu jest bardzo mało. Podobnie jest z Clarice. Ok, może ona nie skradła mojego serca, ale szczerze mówiąc sięgając po kolejny tom z serii, wolałabym czytać więcej o znanych mi postaciach niż o bohaterach, którzy pojawiają się z książce po raz pierwszy. A więc podsumowując - za mało Hannibala (Starling i Crawforda też, swoją drogą) w Hannibalu.

Sama fabuła jest raczej dość dobra. W końcu na przykład dowiadujemy się czegoś o przeszłości doktora Lectera, ale... to wszystko to już nie to samo co Milczenie owiec. Nie ma tych zagrywek psychologicznych, nie ma tego wyczekiwania, jak na pytanie Clarice odpowie ten potwór i zarazem kulturalny, wykształcony człowiek. To wciąż dobra książka, którą czyta się dość szybko i przyjemnie, ale zabrakło w niej tych wszystkich smaczków, dzięki którym tak spodobało mi się Milczenie owiec

Mimo szeregu wad, nie mogę nie docenić mocnego zakończenia. Gdy czytałam Hannibala, nie wiedziałam jeszcze, że czwarty tom to prequel, a więc, że to w tym tomie wszystko musi się rozstrzygnąć. W innym przypadku pewnie obstawiałabym możliwe zakończenia. Ale tego, na które postawił autor bym się nie domyśliła. Jest odważne, kontrowersyjne i naprawdę robi wrażenie.

Nie mam pojęcia co jeszcze mogę napisać o tej książce. Wzbudziła we mnie ogrom mieszanych uczuć. Niby była dobra, ale po świetnym Milczeniu owiec spodziewałam się czegoś innego. Dodanie nowych bohaterów i wątków raczej nie przyniosło pożądanego efektu. Ograniczenie obecności Lectera i Clarice do minimum sprawiło, że wcale nie odczułam, że czytam kolejny tom tego cyklu. Jeśli ktoś ma już za sobą dwie poprzednie części, myślę, że musi sięgnąć i po tą. Zostawmy już w spokoju wady tej powieści, które tak naprawdę nie dla każdego będą wadami. To zakończenie jest absolutnie wyjątkowe i godne całego cyklu. Zachęcam by sięgnąć po tę powieść i dowiedzieć się jak zakończy się ta historia. 

Moja ocena:6/10





Tytuł:Hannibal
Autor:Thomas Harris
Wydawnictwo:Albatros
Data premiery:04.2013




Czytaliście już ten cykl? Też macie wrażenie, że Hannibal dość mocno różni się od poprzedniego tomu? 

czwartek, 8 września 2016

Mroczniejszy odcień magii - V.E. Schwab - (recenzja)


Magia jest tak naprawdę piękną chorobą

Jednym z najgłośniejszych wydarzeń tego lata jest pojawienie się na polskim rynku wydawniczym Mroczniejszego odcienia magii autorstwa Victorii Schwab. Ta tak bardzo zachwalana przez zagranicznych blogerów i booktuberów pozycja spotkała się z ogromnym zainteresowaniem ze strony rodzimych czytelników. Oczarował ich pomysł autorki na stworzenie czterech równoległych Londynów, no i nie ukrywajmy – genialna, niezwykle sugestywna okładka. A jaka w rzeczywistości jest powieść Schwab? Czy aby tak dobra, jak nas przekonywano?

Cztery Londyny – Biały, Czarny, Szary, Czerwony i tylko dwóch antarich – ludzi potrafiących przemieszczać się między nimi. Jednym z nich jest Kell, wysłannik Czerwonego Londynu, a zarazem drobny przemytnik. W jego ręce wpada przedmiot pochodzący z Czarnego Londynu, upadłego miasta, którym zawładnęła magia. Chłopak musi uciekać. Na swojej drodze spotyka Lilę Bard – żądną przygód złodziejkę. Przyjdzie im wspólnie stawić czoła wielu niebezpieczeństwom i zapobiec najgorszemu – zniszczeniu wszystkich światów.

Powieść Schwab niewątpliwie wyróżnia się na tle innych pozycji. Choć magia jest czymś bezcielesnym i abstrakcyjnym, autorka nie bała się zagłębić w ten temat. Na potrzeby książki wymyśliła własne zaklęcia, talizmany czy znaki wycinane na skórze, mające specyficzne właściwości. Ponadto bardzo precyzyjnie opisała, jak w świecie, który wykreowała, działają czary. Brawa dla niej, że nie uciekła od tematu, tylko postanowiła zmierzyć się z tak złożonym zjawiskiem, jakim jest magia.

Co prawda ani Kell, ani Lila nie dołączą do grona moich ulubionych bohaterów literackich, ale zgodzę się, że to barwne i niepowtarzalne postaci. Choć obydwoje wiele przeszli, nie użalają się nad sobą, są silni i odważni. Bardzo się cieszę, że autorka nie rzuciła tych ich sobie w ramiona już po kilkunastu stronach, że nie poszła w kierunku przewidywalnego i sztucznego romansu. Między Kellem i Lilą coś zacznie się dziać, owszem, ale będzie to bardzo naturalne i spokojne. To nie jest jedna z tych książek, w której bohaterowie wyznają sobie miłość aż po grób po pierwszym spotkaniu. Kolejny punkt dla Schwab.

Kell i Lila mnie nie zachwycili, ale jestem pod wrażeniem kreacji Hollanda, bliźniaków władających Białym Londynem oraz księcia Rhy’a. Astrid i Athos urzekli mnie swoją bezwzględnością i mimo panującej w ich królestwie bieli – czarnymi jak węgiel duszami. Wciąż nie wiem co myśleć o Hollandzie. Momentami mu współczułam, innym razem go nienawidziłam, a czasem lubiłam. Biorąc pod uwagę fakt, że pojawił się w powieści tylko kilkakrotnie, Schwab odwaliła kawał dobrej roboty, czyniąc go tak złożoną postacią. A co z Rhyem, przyszywanym bratem Kella mieszkającym w Czerwonym Londynie? To pozornie do bólu stereotypowy książę – przystojny, lubiący dobrą zabawę. Jednak ma też sporo innych cech. Całym sercem kocha Kella, jest wyrozumiały i litościwy. Jeśli fabuła powieści Schwab do was nie przemawia, zainteresujcie się nią choćby ze względu na bohaterów. Z ich tworzeniem autorka radzi sobie wprost wybornie.

Do sięgnięcia po Mroczniejszy odcień magii zachęcił mnie między innymi fakt, że miejscem akcji miał być Londyn, i to w czterech odsłonach. Oczekiwałam więc, że książka będzie jeszcze bardziej przesiąknięta atmosferą tego miejca, ale niestety się pomyliłam. Gdyby nie nazwa miasta i kilka nawiązań do Tamizy, nie miałabym pojęcia, gdzie toczy się akcja. Nie powiem, żebym ani trochę nie odczuła londyńskiego ducha, ale nie tego się spodziewałam po aż czterech Londynach. Liczę, że w kolejnym tomie kreacja świata będzie na wyższym poziomie i że na parę dni w myślach przeniosę się do stolicy Wielkiej Brytanii.

Fabuła pierwszego tomu tej nowej na polskim rynku trylogii nie oczarowała mnie. Książka ma około 400 stron i dość krótkie rozdziały, a mimo to dłużyła się. Akcja toczyła się niekiedy zbyt wolno, brakowało mi w niej również jakichś większych zwrotów i po prostu czegoś „wow”. Pod względem fabuły autorka nie pokazała niczego świeżego, a szkoda, bo w czterech równoległych Londynach mogło przecież wydarzyć się wszystko...

Nie do końca rozumiem zachwyty nad pierwszą wydaną w Polsce powieścią Schwab. Zgodzę się, że to dobra książka, ale moim zdaniem do miana rewelacyjnej sporo jej brakuje. Gdybym miała ją do czegoś porównać, wybrałabym szkic obrazu, który jak wiadomo raczej nie olśniewa, ale po wypełnieniu barwami diametralnie zmienia swój wygląd. Podobnie jest według mnie z Mroczniejszym odcieniem magii. Przynajmniej jak na razie uważam to za szkic, coś nieidealnego, niedokończonego, lecz z ogromnym potencjałem na arcydzieło. Może nie z niecierpliwością, ale za to ze sporym zaciekawieniem wyczekuję kolejnych tomów. Mam nadzieję, że spodobają mi się bardziej.

Moja ocena:6/10


Recenzja powstała we współpracy z portalem efantastyka.pl 

Za egzemplarz recenzencki jeszcze raz dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka 





Tytuł:Mroczniejszy odcień magii
Autor:Victoria Schwab
Wydawnictwo:Zysk i S-ka
Data wydania:11.07.2016




Jest w końcu recenzja :D Książka mi się podobała, ale jeszcze czegoś mi w niej brakowało. Czytaliście już ją? Jak wrażenia? :)

środa, 7 września 2016

LIEBSTER BLOG AWARD

Jakiś czas temu zostałam nominowana do LBA przez Martę z bloga Fangirlowo (wchodzić!). Ale zanim moje odpowiedzi na pytania, które zadała, małe ogłoszenie parafialne, no, konkretniej pytanie.

Chcecie recenzje filmów? Od razu uprzedzam, że rzadko kiedy je oglądam, więc takie posty nie pojawiałyby się często, no ale zawsze lepsze to niż nic. Poza tym nie napisałam chyba jeszcze żadnej recenzji filmu (serio!), więc jest to dla mnie spore wyzwanie, dlatego pytam, czy w ogóle ktokolwiek byłby zainteresowany czytaniem czegoś takiego.
Piszcie w komentarzach czy jesteście na tak, czy na nie.☺


Nie przedłużając, oto moje odpowiedzi na 11 pytań Marty, zaczynamy!





1. Czy jest jakaś książka, dzięki której wciągnąłeś się w czytanie? Jeśli tak, to jaka?
Tak. Swoją przygodę z czytaniem zaczęłam od Wiedźmina. Przeczytałam pierwszy tom, wypadało więc zaznajomić się z kolejnymi, a gdy skończyłam już całą sagę, zapragnęłam przeczytać coś podobnego i tak się zaczęło...


2. Wolisz czytać książki z narracją pierwszoosobową, czy trzecioosobową?
Raczej trzecioosobową. Z pierwszoosobową nie każdy autor sobie radzi, no i żeby takie książki dobrze się czytało, główny bohater musi być wykreowany rewelacyjnie, a to się nie zawsze udaje.

3. Przeszkadza ci, gdy książki z biblioteki mają zagięte rogi?
Nie. Rozumiem, że te książki przeszy już przez setki rąk i mają prawo być zniszczone, w tym mieć pozaginane rogi. 




4. Zaznaczasz jakoś ulubione fragmenty/cytaty w książkach?
Tak, zaznaczam je tymi malutkimi karteczkami samoprzylepnymi lub robię zdjęcie wybranego cytatu. Zależy co mam pod ręką. A jeśli nic nie mam, zapamiętuję stronę, na której był damy cytat, ale możecie się domyślić z jakim rezultatem... 




5. Oglądasz jakieś seriale? Jeśli tak, jakie?
Nie. Jest kilka serialów, za które chciałabym się zabrać, ale jakoś nie potrafię się zmotywować. Poza tym boję się, że jak zacznę, przestanę już robić cokolwiek innego (w tym czytać). 

6. Podaj swoje ulubiony filmy (bo jeden film to chyba mało).
Na pierwszym miejscu są obie części Iluzji potem reszta: Titanic, Nietykalni, Mroczne cienie i inne filmy z Deppem ♥, Ja, robot, przeróżne filmy katastroficzne, na przykład Dzień niepodległości, filmy przygodowe, komedie – głównie te z Benem Stillerem, Adamem Sandlerem, Eddiem Murphym. I wiele, wiele innych. Co do książek jestem bardziej wybredna :D

7. Masz ulubioną ekranizację książki?
Mam straszne tyły jeśli chodzi o filmy. Ostatnio prawie ich nie oglądam, nie wspominając już o ekranizacjach. W tej chwili do głowy przychodzi mi tylko Harry Potter (znowu, wiem).



8. Jakiej muzyki słuchasz?
Rock, metal i ich przeróżne odmiany (głównie power i folk metal). Od około roku niemalże wyłącznie po hiszpańsku. Te wszystkie piosenki po angielsku zaczynają mi się wydawać jakieś takie nijakie.

9. Piszesz jakieś opowiadania?
Nie piszę, nie pisałam i raczej nie będę pisać.

10. Co lubisz robić w wolnym czasie?
Zaskoczę wszystkich. Uwaga, przygotujcie się! W wolnym czasie lubię... czytać. Na więcej mój wolny czas ostatnio raczej nie pozwala.

11. Książka, która pomimo wielu dobrych opinii, nie spodobała ci się.
Duma i uprzedzenie. Było kilka popularnych, zachwalanych książek, które mnie nie zachwyciły, ale zawsze znajdowałam w nich jakieś dobre strony. W Dumie i uprzedzeniu raczej nie bardzo (pewnie znajdzie się książka bardziej pasująca do tego pytania, ale w tej chwili tylko ta przychodzi mi do głowy).





Ok, to już wszystko. Ideą LBA jest promowanie początkujących blogerów, dlatego też właśnie takie osoby chciałabym nominować. Wybaczcie, jeśli już robiłyście ten tag, albo zostałyscie do niego nominowane i umknęło to mojej uwadze. Tutaj moje 11 pytań i lista nominowanych blogów. Nominuję także każdego, kogo zainteresowały moje pytania! :)




1.Sięgasz po książki polskich autorów? Jeśli tak, to których?

2.Wyobraź się, że w Twoim domu wybucha pożar. Udało Ci się wziąć już wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i zdołasz jeszcze udźwignąć 3 książki ze swojej biblioteczki. Które ocalisz?

3.Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z czytaniem?

4.Co skłoniło Cię do założenia bloga o książkowej tematyce?

5.Najładniejsza okładka jaką widziałeś/aś to... ?

6.Czy jest jakaś książka, której nie masz zamiaru nigdy przeczytać? Jeśli tak, to jaka?

7.Co najbardziej zachęca Cię do sięgnięcia po daną książkę? 
Okładka, opis, rekomendacja znajomych czy może coś innego?

8.Jakie gatunki literackie najbardziej lubisz?

9.Wolisz zakończenie otwarte czy zamknięte?

10.Zdarza Ci się nieprzeczytać jakiejś książki do końca?

niedziela, 4 września 2016

Sanctus - S.Toyne (recenzja)

Śmierć jednego człowieka może zagrozić odwiecznemu spiskowi.
Dzięki odwadze jednej kobiety skrywany od lat sekret wyjdzie na jaw.
Czy ludzkość znajdzie w sobie siłę, by stawić czoła prawdzie?
Co kryje w sobie tajemnica Sanctusa?

Te cztery zdania sprowokowały mnie do zakupu debiutanckiej powieści Simona Toyne'a. Bardzo lubię thrillery przygodowe (nie mam pojęcia dlaczego sięgam po nie tak rzadko), więc gdy tylko w oczy rzuciły mi się słowa takie jak „spisek", tajemnica", sekret" i na dodatek Sanctus" (momentalnie kojarzący mi się z religią), nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko zakupić, a potem przeczytać tą powieść. Było warto.

Tym razem nie będę się bawić w streszczenie fabuły, bo myślę, że te wspomniane cztery zdania bardziej zachęcają do przeczytania, niż jakikolwiek opis. Skupię się natomiast na moich odczuciach, ale i to będzie dość skrótowe, bo powieść Toyne'a czytałam już jakiś czas temu. 

Sanctus należy do książek poruszających tematykę religijną, tak jak niemalże każdy thriller przygodowy. Co wyróżnia tę powieść na ich tle? Jest napisana nieco inaczej. Wyraźnie widać, że przedstawione wydarzenia to fikcja. Choćby w książkach Browna czy Knoxa czuć, jakby autor próbował podważać podstawy wiary i wmówić czytelnikowi, że wcale nie jest tak, jak od lat uczą nas w szkole na lekcjach religii, że Kościół próbuje coś przed nami ukryć, że jest inaczej niż mówi Biblia, że jest... dokładnie tak jak w jego powieści. Nie bez powodu powstają później publikacje takie jak Kod Ewangelii Bena Witheringtona, w której to akurat pewien ksiądz analizował jedną z powieści Dana Browna pod względem zawartych w niej dość kontrowersyjnych faktów, wyjaśniając czytelnikowi czy są one prawdą czy fikcją. W każdym razie w Sanctusie tego wszystkiego nie ma. Nie znajdziemy tam żadnych sugestywnych pytań retorycznych, które sprowokowałyby to podobnych rozmyślań, co w przypadku powieści wspomnianych autorów. I to jest według mnie ogromna zaleta książki Toyne'a.

Cała napinka" wokół sekretu Sanctusa trwała od pierwszej do ostatniej strony. Obawiałam się, że tak pieczołowicie pompowany balonik pęknie wreszcie, nie wydając żadnego huku. Wręcz przeciwnie. Zakończenie naprawdę mnie zaskoczyło. Myślałam, że w książkach tego typu nie da się wymyślić już niczego nowego, bo przecież był już dodatkowy apostoł, mnóstwo nieznanych aktefaktów i wiele, wiele innych, a jednak. Autor Sanctusa wymyślił coś świeżego i bardzo szokującego. Brawa, Panie Toyne.

Nie wymagałam wiele od tej pozycji i przez to byłam bardzo zaskoczona kreacją bohaterów na tak wysokim poziomie (zwłaszcza, że to debiut). W powieści jest kilka, góra kilkanaście ważniejszych postaci i autor zadbał o każdą z nich z osobna. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu skupił się nawet na patologu, który pojawił się w książce dosłownie na moment. Jeszcze raz brawa.

Temu, kto lubi tego typu książki, Sanctus niewątpliwie przypadnie do gustu. Moim zdaniem nie odbiega poziomem od powieści popularniejszych autorów. Czyta się ją szybko, ze sporym zainteresowaniem. Jedyna wada, którą widzę, to brak wydanych w Polsce kolejnych tomów tej (chyba) trylogii. Poza tym szczerze polecam.
Moja ocena:7/10




Tytuł:Sanctus
Autor:Simon Toyne
Wydawnictwo:Prószyński i S-ka
Data wydania:12.05.2011



Wreszcie udało mi się uporać z tą recenzją :D Sięgniecie po "Sanctusa?